wtorek, 23 marca 2010

Trudno mi napisać coś o kraju, który urzekł mnie pod każdym względem, którego specyfika była wyczuwalna w każdym szczególe, który pozwolił mi utwierdzić się w przekonaniu, że nauka rosyjskiego, jest tym na co mam ochotę - trudno opisać to wszystko, skoro będę musiała podsumować to smutnym faktem, że za nic w świecie nie poradziłabym sobie z patriotyzmem, gdybym była Białorusinką. Traktując cały kraj jak jeden wielki skansen, spędziłam tam trzy dni testując swoją wytrzymałość, przemoknięte buty, polskich współtowarzyszy, obserwując i chłonąc otoczenie. Zaliczam tę podróż do jednej z najbardziej interesujących w życiu i obiecuję sobie tam wrócić, a już na pewno wyjechać do Rosji. I tu moment, gdy ciepło myślę o Gosi, niesamowitej osobie i mojej nauczycielce, która zaraziła mnie radością czerpaną z nauki tego niesamowitego języka.

Tylko chwila na odespanie i wyjazd do ZG z dłuższym postojem w Warszawie. Najprawdopodobniej czeka mnie tam absolutny brak czasu na sprawy typu internet, więc życzę wiosny i zapowiadam kolejny odzew już z Wilna, w kwietniu.

poniedziałek, 15 marca 2010

it is still myself that I choose

Kowno pokazało swoją rodzinną, malowniczą, sielską i anielską stronę. Momentami miałam znów sześć lat i zbierałam jajka z kurnika ciotki, mimo, że mam dwadzieścia, żadnych kur nie widziałam i po prostu spotkałam tam wspaniałych ludzi, którzy są tak zadziwiająco normalni, że aż zaskakujący. Podróżowanie po okolicach też miało swój urok. Wdrapywanie się na najwyższe wieże, silny wiatr, zjeżdżanie po śniegu i to cudowne uczucie skręcania w środku kiedy zobaczy się sztukę, która zachwyca tak, jak kiedy ma się trzynaście lat i czyta się pierwszy, dobry wiersz. Taki był ten weekend i takim chcę go zapamiętać dołączając plany, że wrócę wiosną i będzie jeszcze lepiej.

Wcześniej wizyta w Domu Kultury Polskiej i niespodzianka w postaci Polaków tam spotkanych, a raczej ich najsłodszego akcentu, jaki słyszałam. Podobno to czytają, więc ślę uściski. Może to budowanie namiastki domu, ale cieszą mnie takie spotkania, jak i ostatnio domatorstwo w moim łóżku metr na dwa i pół (na oko), kiedy tylko się da i już zaprzestanie erasmusowych regułek "Hi, where are you from?" i bycia otwartą i żądną integracji.
Tymczasem nadrabianie zaległości na uczelni (tak, niestety w Wilnie też mają uniwersytet, który o sobie przypomina). Ugotowałam pierwszą zupę, którą nie wstydzę się kogoś poczęstować i kupiłam bilet do Warszawy. Rano na skajpie tata trzymał w ręku nasz ulubiony kubek i to było fajne. W kuchni herbata z T. i znów to uczucie, że odpoczywam tu naprawdę pod wieloma względami i jak przypomnę sobie niektóre dni w ZG, kiedy wstawałam o szóstej, a pierwszą wolną chwilę znajdowałam przed północą, to robi mi się raczej nieswojo. W piątek wyjazd na Białoruś. Sylwia mówi, że ja to "taka swojska dziewuszka", więc na pewno sobie poradzę.


poniedziałek, 1 marca 2010

W ciągu ostatniego miesiąca mój wysiłek umysłowy ograniczał się do czytania książek, skupiania się na zrozumieniu mapy i przymusu używania innych języków niż polski, nawet jeśli było już bardzo późno i nie wszyscy na sali byli trzeźwi. Przede mną dwa średniej długości teksty do przeczytania na jutrzejsze zajęcia z teorii wojny i pokoju, a moja głowa czuje fizyczny ból na samą myśl o zabraniu się do nich. I jest to smutne.

Smutne natomiast w żadnym stopniu nie są moje marcowe plany. W piątek o tej porze najprawdopodobniej będę bardzo zajęta małżeńską wizytą i tak też zostanie aż do poniedziałku, następny długi, litewski weekend spędzimy z Sylwią w Kownie, a jeśli Bóg i pan konsul dadzą, około dziewiętnastego powinnam być na Białorusi. Przy czym mam też informacje przydatne: na tydzień przed Wielkanocą mam zamiar wrócić do domu, więc już się cieszę na Państwa widok ;)

Bym zapomniała. Paweł ma dziś urodziny. I tu następuje moment w ciągu dnia, w którym jednak chciałoby się być w Zielonej Górze.