sobota, 9 lipca 2011

Przejmowanie się mam we krwi od zawsze. Kiedy w podstawówce ukradziono mi trzy złote łańcuszki, rozchorowałam się proporcjonalnie na trzy tygodnie. Kiedy robię coś na kilka dni przed wyznaczonym terminem, zamartwiam się, czy to nie za późno i czy na pewno zdążę. Przy okazji uspokajam cały świat i wszystkim ludziom powtarzam, żeby się nie spinali, podczas gdy to ja spinam się najbardziej. Miewam okresy, kiedy mi na krótko przechodzi, ostatni taki ponad rok temu, ale przejmowanie się wraca falami i naprawdę trzeba mnie doprowadzić do ściany, żebym w końcu odpuściła. To jest właśnie ten moment. Od dziś nie odbieram telefonów od idiotów, nieprzyjemne obowiązki wypełniam bez nerwów, ładuję akumulatory w głuszach i przeglądam magazyny lifestylowe w jasnych kolorach. Mogę też czasem coś ugotować lub z czegoś bardzo się ucieszyć. Udanych wakacji.