sobota, 8 października 2011

przyszła jesień i nie ma na to rady

Mam dużo przemyśleń na temat samotnego mieszkania. Na przykład takie, że nikt mnie nie uratuje, jeśli zaczadzę się pod prysznicem, ponieważ mam stary junkers, a pan przyjdzie go wymienić dopiero w czwartek. I że bezsensownie chodzę po mieszkaniu włączając i wyłączając różne światła zupełnie bez sensu. I jeszcze, że jedzenie dla jednej osoby w lodówce wygląda dość smętnie. Tak czy inaczej, fantastyczny komfort świętego spokoju, gdy jest potrzebny, bo akurat podjęło się głupią decyzję i nie ma się ochoty o niej dyskutować ze światem, rekompensuje tę samotność, a i przyjmowanie gości jest bardzo przyjemnie. Tyle o mieszkaniu, więcej o dzielnicy. Zamieszkałam w podłej części miasta, która bardzo mi się podoba i trochę mnie to martwi. Janusz Głowacki pewnie napisałby w niej jakieś przyzwoite opowiadanie, zainspirowany ludźmi oraz okolicznościami, jak to robił w Nowym Jorku, ale ja, mam wrażenie, tylko obserwuję z rozdziawionymi ustami. Okolicę określiłabym jako specyficzną, ale to krzywdząco za mało. Ludzi jest dużo, głośno rozmawiają, śmieją się, dziewczyny głównie są w ciąży, a w niedzielne popołudnia jest czas na czilałty z piwem. Przy czym gdy przechodzę, panowie ściągają czapki i uprzejmie się kłaniają. Miejsce i ludzie wyglądają zupełnie inaczej niż reszta miasta, a brak ulicznych hałasów bardzo przypomina mi mój prawdziwy dom, co czasem bardzo się przydaje.
Ostatnio odwiedziła mnie moja przyszła współlokatorka. "Ja nie pierwszy raz zaczynam nowe życie, damy radę."

Uściski.