Jestem dobra w podsumowaniach, ale nie dzisiaj. Bo Moje Wilno dało mi mnóstwo historii, które szczęśliwie będę przechowywać w pamięci do później starości, ale dało mi też wydarzenia, które nie zdążyły mieć swojego rozwinięcia, a tym bardziej zakończenia. Jedyne co mogę zrobić, to spróbować przenieść je na moją zielonogórską rzeczywistość, czego bardzo bym chciała. Boże, jak bardzo bym chciała.
I ja tak naprawdę nie wiem, co Państwu napisać. Że chcę zabrać do, i tak już wypchanej, walizki kilka osób, żeby na stałe wpisały się w mój polski krajobraz, że chcę więcej takich spotkań, rozmów, obiadów, kolacji, wyjazdów, wieczorów, spacerów? Banalne i rzewne, ale niestety prawdziwe.
Czekają na mnie rodzice i następne plany, a że jest ich sporo, może cały proces ponownej aklimatyzacji przejdzie bezboleśnie. Wątpię, by był to ostatni wpis tu. Może adres tego bloga przybierze bardziej metaforyczny wymiar i końców świata będzie trochę więcej, albo może po prostu będzie mi się chciało popisać. Miło mi, jeśli ktoś śledził te emocjonalne dyrdymały ze mną, a jeśli ktoś się zaciekawił, to tym bardziej kłaniam się nisko.
I znów jest Florence And The Machine, ale w jakże innym kontekście tym razem, łzawe spojrzenie przez prawe ramię, gaszenie światła, napisy końcowe.
Fajnie było, dzieciaki. Dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz