Państwo burzą się, że wieści z końca świata się tu nie pojawiają, kiedy ich naprawdę nie ma wiele. Są za to dobre, mądre spotkania, nieco pisaniny i studiowanie, czyli nuda w ogólnym rozumieniu, co w moim jednak oznacza błogosławiony, święty spokój.
wtorek, 27 kwietnia 2010
Nadchodzi w końcu moment, że trzeba wziąć się w garść, odnowić zapasy czekolady, otworzyć Worda, czy skompletować notatki - trochę popracować, jednym słowem. Można też na osłodę nieprzyjemnych dni spakować plecak i wyjechać do Krakowa na koncert, a potem na jeden z najbardziej uroczych weekendów, jakie miałam okazję spędzać. Bo kto powiedział, że trzeba mi podróżować teraz wyłącznie z dala od Polski, skoro to w Krakowie właśnie nigdy nie byłam i to tam czekały na mnie sprawy do załatwienia i, jak się okazało, o wiele więcej. Zatrzymaliśmy się u znajomych, a raczej na podłodze ich sutereny w centrum i bez przesady można stwierdzić, że są to ludzie wyjątkowi. Absolutnie w sobie zakochani, a jednocześnie rozczulająco otwarci na innych. W atmosferze porannych naleśników i wieczornego wina zwiedziliśmy co się dało, a dalej już tylko kicz i prywata, więc nie warto o tym pisać. Mimo wszystko jednak powrót do Wilna nocnym autobusem, a nawet sms o 7 rano "Witaj w domu."
środa, 14 kwietnia 2010
Dziwny mamy czas, bardzo dziwny.
Czasem tak się zdarza ( a przynajmniej moje życie tak właśnie jest skonstruowane), że po długim okresie spokojnego oddechu i pobłażliwego uśmiechu dla większości spraw, nastają wybuchy zupełnie niekontrolowanych zdarzeń i otwierania, a potem znów zaciskania oczu. Z niedowierzania, niemocy i całkowitego niezrozumienia. Przeplata się to wszystko silnymi wrażeniami, mimo wszystko inspiracją i moimi pokładami czułości, nad którymi nigdy nie umiałam i nie będę umiała zapanować, to już pewne. Wszystko to razem wariuje w moim mózgu, dzięki czemu od kilku dni myślę o rzeczach, o którym nigdy nie odważyłabym się tu napisać i zachowuję się w sposób, o który nie odważyłabym się siebie podejrzewać.
I w gruncie rzeczy są to proste, znane wszystkim historie. Poczucie oddalenia od domu w najmniej odpowiednich momentach, kiedy powinno się być chociaż na własnej kanapie i oglądać tvn24, obserwować reakcje ludzi i pozwolić innym obserwować własne. Kiedy powinno się pożegnać zmarłego kolegę, jego energię, pasję i wolę życia, które to przecież mogłyby być moimi, bo tak działają te mechanizmy - gasząc ludzi jak zapałki i odbierając im wszystko, nagle, zupełnie bez sensu, ani powodu. Kiedy wszystkie poukładane w głowie schematy krzyżują się ze sobą i stawiają pytania. A na to niestety zupełnie się nie przygotowałam.
Jest do tego jeszcze trochę alkoholu, trolejbusów, tureckich motywów, ale to temat na zupełnie inną porę. A raczej opowiadanie, które polecę Państwa uwadze już wkrótce. Pisanie. To jedyne, czego jestem teraz pewna.
Wczoraj zauważyłam wileńską wiosnę. I była piękna. Wyszłam na spacer, a pod moim uniwersytetem sadzono żółte kwiaty. Całe mnóstwo kwiatów.
niedziela, 4 kwietnia 2010
Jeżdżenie w dresach po seler i wysłać mamie totolotka to urocze czynności bez względu na to, jak brzmią. Dom ma właściwości rozleniwiające, a ja zupełnie im się nie opieram obmyślając podróże, pracę i pisanie, czyli kwestie jak najbardziej istotne mimo wszystko. Przede mną jeszcze tylko : poukładanie życia prywatnego, spakowanie komputera, 17h podróży, książka do przeczytania, kilka testów do napisania, umówione spotkania, pewnie jeszcze jakieś -ania, trzy miesiące w Wilnie, ale wirtualnie w Polsce, radzenie sobie ze wschodnią Europą, kontemplacja wiosny, zdobycie jeszcze jednego stypendium i radość.
Przyjazd do domu sprawił mi ogromną przyjemność, ale niektóre części mojej głowy chcą wracać, bo wiedzą, że czeka je na Litwie jeszcze dużo do przeżycia.
Przyjazd do domu sprawił mi ogromną przyjemność, ale niektóre części mojej głowy chcą wracać, bo wiedzą, że czeka je na Litwie jeszcze dużo do przeżycia.
Subskrybuj:
Posty (Atom)