wtorek, 27 kwietnia 2010

Nadchodzi w końcu moment, że trzeba wziąć się w garść, odnowić zapasy czekolady, otworzyć Worda, czy skompletować notatki - trochę popracować, jednym słowem. Można też na osłodę nieprzyjemnych dni spakować plecak i wyjechać do Krakowa na koncert, a potem na jeden z najbardziej uroczych weekendów, jakie miałam okazję spędzać. Bo kto powiedział, że trzeba mi podróżować teraz wyłącznie z dala od Polski, skoro to w Krakowie właśnie nigdy nie byłam i to tam czekały na mnie sprawy do załatwienia i, jak się okazało, o wiele więcej. Zatrzymaliśmy się u znajomych, a raczej na podłodze ich sutereny w centrum i bez przesady można stwierdzić, że są to ludzie wyjątkowi. Absolutnie w sobie zakochani, a jednocześnie rozczulająco otwarci na innych. W atmosferze porannych naleśników i wieczornego wina zwiedziliśmy co się dało, a dalej już tylko kicz i prywata, więc nie warto o tym pisać. Mimo wszystko jednak powrót do Wilna nocnym autobusem, a nawet sms o 7 rano "Witaj w domu."

Państwo burzą się, że wieści z końca świata się tu nie pojawiają, kiedy ich naprawdę nie ma wiele. Są za to dobre, mądre spotkania, nieco pisaniny i studiowanie, czyli nuda w ogólnym rozumieniu, co w moim jednak oznacza błogosławiony, święty spokój.

1 komentarz:

  1. Anonimowymaja 02, 2010

    Wszakże lepiej, jeśli koniec świata w takim błogim nastroju nas zastanie i tak uśniemy - tak ku pamięci;)

    OdpowiedzUsuń