środa, 14 kwietnia 2010

Dziwny mamy czas, bardzo dziwny.

Czasem tak się zdarza ( a przynajmniej moje życie tak właśnie jest skonstruowane), że po długim okresie spokojnego oddechu i pobłażliwego uśmiechu dla większości spraw, nastają wybuchy zupełnie niekontrolowanych zdarzeń i otwierania, a potem znów zaciskania oczu. Z niedowierzania, niemocy i całkowitego niezrozumienia. Przeplata się to wszystko silnymi wrażeniami, mimo wszystko inspiracją i moimi pokładami czułości, nad którymi nigdy nie umiałam i nie będę umiała zapanować, to już pewne. Wszystko to razem wariuje w moim mózgu, dzięki czemu od kilku dni myślę o rzeczach, o którym nigdy nie odważyłabym się tu napisać i zachowuję się w sposób, o który nie odważyłabym się siebie podejrzewać.
I w gruncie rzeczy są to proste, znane wszystkim historie. Poczucie oddalenia od domu w najmniej odpowiednich momentach, kiedy powinno się być chociaż na własnej kanapie i oglądać tvn24, obserwować reakcje ludzi i pozwolić innym obserwować własne. Kiedy powinno się pożegnać zmarłego kolegę, jego energię, pasję i wolę życia, które to przecież mogłyby być moimi, bo tak działają te mechanizmy - gasząc ludzi jak zapałki i odbierając im wszystko, nagle, zupełnie bez sensu, ani powodu. Kiedy wszystkie poukładane w głowie schematy krzyżują się ze sobą i stawiają pytania. A na to niestety zupełnie się nie przygotowałam.
Jest do tego jeszcze trochę alkoholu, trolejbusów, tureckich motywów, ale to temat na zupełnie inną porę. A raczej opowiadanie, które polecę Państwa uwadze już wkrótce. Pisanie. To jedyne, czego jestem teraz pewna.

Wczoraj zauważyłam wileńską wiosnę. I była piękna. Wyszłam na spacer, a pod moim uniwersytetem sadzono żółte kwiaty. Całe mnóstwo kwiatów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz