wtorek, 11 stycznia 2011

Tak sobie myślę, jaka byłabym mądra, gdybym potrafiła efektywnie pracować. Ile zdążyłabym już w tym krótkim życiu przeczytać, napisać, nauczyć się, wypełnić. Codziennie przynajmniej kilka godzin poświęcam na intensywną pracę, z czego wychodzą mi popołudnia takie jak dziś - poukładałam siedem skserowanych kartek w przeznaczonych do tego przegródkach, położyłam obok siebie dwadzieścia stron tekstu o ocenie dzieła literackiego, wypiłam dwie herbaty i odbyłam trzy rozmowy telefoniczne. Otworzyłam dokument tekstowy o moich konfesjonalistach i szybko go zamknęłam. Tak sobie myślę, że to smutne. Czas przestać zwalać winę na Facebooka, sklepy i księgarnie internetowe, bo prawdą jest, że zbytnio wzięłam do siebie zasadę szanowania swoich ograniczeń. Kiedy mam wolne popołudnie, całą masę spraw do załatwienia i sesje za pasem -potrafię parzyć herbatę i się obijać. Lub pisać teksty na blogu o tym, że mam dużo do zrobienia, a pracowitości za grosz. Ponieważ prowadzę dość modny tryb życia, czyli pracuję i chodzę na jogę, a przy okazji nie mam potrzeby podwyższania samooceny obarczaniem ludzi swoim rozkładem dnia (Taaaaka jestem zarobiona, tyle pracy, bo wiesz, studiuję dwa kierunki, DWA kierunki) , ku mojemu zaskoczeniu, ktoś mnie ostatnio zapytał, jak znajduję na wszystko czas i czy się nie przepracowuję. No jak to jak? Przecież skoro gapię się w sufit, to muszę mieć go całe mnóstwo. Przepracowanie to picie kawy o drugiej rano, bo zostały jeszcze trzy godziny z komputerem. To nieprzestający dzwonić telefon i notes zapchany tak, że na przyjemności nie ma już czasu. TO jest zapracowanie, które trzeba chyba rozpatrywać w kategoriach problemu i sytuacji do zwalczenia, a nie powodu do pochwalenia się i szukania aprobaty w oczach znajomych.

No ale. Mogę się mylić. Mając wolne popołudnie, co ja tam wiem.