Wcześniej wizyta w Domu Kultury Polskiej i niespodzianka w postaci Polaków tam spotkanych, a raczej ich najsłodszego akcentu, jaki słyszałam. Podobno to czytają, więc ślę uściski. Może to budowanie namiastki domu, ale cieszą mnie takie spotkania, jak i ostatnio domatorstwo w moim łóżku metr na dwa i pół (na oko), kiedy tylko się da i już zaprzestanie erasmusowych regułek "Hi, where are you from?" i bycia otwartą i żądną integracji.
Tymczasem nadrabianie zaległości na uczelni (tak, niestety w Wilnie też mają uniwersytet, który o sobie przypomina). Ugotowałam pierwszą zupę, którą nie wstydzę się kogoś poczęstować i kupiłam bilet do Warszawy. Rano na skajpie tata trzymał w ręku nasz ulubiony kubek i to było fajne. W kuchni herbata z T. i znów to uczucie, że odpoczywam tu naprawdę pod wieloma względami i jak przypomnę sobie niektóre dni w ZG, kiedy wstawałam o szóstej, a pierwszą wolną chwilę znajdowałam przed północą, to robi mi się raczej nieswojo. W piątek wyjazd na Białoruś. Sylwia mówi, że ja to "taka swojska dziewuszka", więc na pewno sobie poradzę.
doczekałam się!
OdpowiedzUsuń;)
czego Olu się doczekałaś? :)
OdpowiedzUsuńno wiadomo - nowej notki!
OdpowiedzUsuńsprawdzanie, czy coś nowego dodałaś stało się także moim cogodzinnym rytuałem, choć przecież wiem, kiedy coś "spłodzisz" - a co dopiero musi czuć taka Oluchna?
To bardzo ciepła notka, tak jak promyczki za oknem i Cioteczka Rima w Kownie.