poniedziałek, 24 maja 2010

Wczoraj pomyślałam, że mój spokój nareszcie jest tam gdzie powinien być. Ze mną. Świeciło słońce, była niedziela, nie kupiłam kolejnej pary infantylnych kolczyków, piłam kawę na ulubionym fotelu w ulubionym miejscu i patrzyłam na ulicę przez ulubioną szybę, przeszłam przez plac pod katedrą. Dwóch bliźniaków w pomarańczowych spodniach grało na gitarach i uśmiechało się przyjaźnie; jeden z moich wileńskich aniołów stróżów kupił mi ich płytę i bez słowa pocałował w czoło. Wieczorem w restauracji powiedziałam po litewsku, że poproszę rachunek, a kelnerka się z pobłażaniem rozpromieniła. I gdyby wczoraj trzeba było stąd wyjeżdżać, nie zrobiłabym tego za nic w świecie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz