poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Niesmak i rymy gramatyczne

W różnych sytuacjach z ludzi wychodzi żenada, jednak najradośniej macha przy okazji rodzinnych spraw spadkowych. Nie należę do osób zbyt rodzinnych, moje skromne, kilkuosobowe grono wystarcza mi w ciągu tygodnia, a i potrzeby odwiedzania, obiadków, kartek, czy telefonów do dalekich krewnych nie mamy przy święcie lub niedzieli. W związku z tym przesadnej czułości dla kuzynki babci oraz córki szwagierki brata dziadka nie mam, co jest raczej oczywiste, niż nie, więc na tym krótkim wprowadzeniu poprzestańmy. Kilka razy, a nawet i ostatnio, miałam okazję zaobserwować sytuacje, w których ludzie nie rozumieją tych wątpliwych relacji między sobą i łaszą się na wszystko, co może wiązać się ze śmieszną liczbą polskich złotych albo ogólnie rozumianym dobrem materialnym, które denat po sobie pozostawił. Pewna rodzina, gdy zmarła im leciwa babcia, ciotka, kuzynka, czy kto tam jeszcze, w jednej osobie, w tydzień po pogrzebie tłumnie przybyła z daleka do mieszkania, by je ograbić z serwetek, kożuchów, biustonoszy, kieliszków, żelazka (?!) i praktycznie wszystkiego, co można włożyć do torby i z czym się oddalić na dworzec. Przy czym o notariuszu, spadku, odpisaniu, przepisaniu, podpisaniu, dziedziczeniu, mieszkaniu i spłaceniu mówiło się z podekscytowaniem jeszcze długie miesiące. I tak mnie to trochę zastanawia. Czy teraz ludzie już nie czerwienią się ze wstydu przed samym sobą i przed innymi, czy może czerwienią, ale że zawstydzeni są wszyscy dookoła, to nie ma to żadnego znaczenia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz