środa, 3 lutego 2010

Biedni są imigranci nieznający języka.

Z wielu przyczyn, których nie potrafię sobie teraz przypomnieć, wyprowadziłam się na pięć miesięcy do Wilna. Doskonale za to wiem, dlaczego postanowiłam nauczyć się rosyjskiego i dlaczego ciągle staram się pracować nad swoim niemieckim, odkąd angielski stał się drugim, a nie obcym jezykiem. I choć wolę języki śliniące butelki, to multilingualizm bardzo mi się podoba. A raczej podobał, bo jak wspomniałam, wyprowadziłam się do Wilna. Kto kiedykolwiek pomyślał, że cyrylica, czasowniki rozdzielne złożone, tryby warunkowe, czasowniki łączące się z trzecim lub czwartym przypadkiem są skomplikowane, tego serdecznie zapraszam na weekend. Litewski, proszę państwa, jest podobny absolutnie do niczego. Dalia, studentka, która się tu mną zajmuje, jest słodką dziewczyną o płowych włosach i przyjaznym usposobieniu, jednak przy całej mojej sympatii do niej zaczynam się krzywić, kiedy odzywa się po litewsku. Dzisiaj w kawiarni grupa gimnazjalistów (jeśli oczywiście na Litwie są gimnazja) zdołowała mnie już samym zamawianiem pizzy i wymianą uprzejmości z kelnerką. Na całe szczęście są jeszcze ludzie z rocznika powyżej 1990 i studentki z Kurdystanu, którzy udają, że nie rozumieją, ale świetnie znają rosyjski. Nie odważyłam się go jeszcze wypróbować poza “tricsta trinatsać, pażausta” co jest numerem mojego pokoju i drobną grzecznością, ale moje plany są ambitnejsze, tym bardziej, że Białorusinka jest moją sąsiadką. I tu spostrzeżenie z porannego spaceru. Mam wrażenie, że wszyscy starsi Rosjanie osiedlają się na Litwie. Kupują rano rosyjską gazetę i drepczą do swoich domów żywcem wyjętych z dzięwiętnastowiecznego Petersburga u Dostojewskiego. Rozumiem jednak smutek i swoistą samotność Polaka, który nie może przeczytać neonu z nazwą sklepu w kraju o egzotycznej nazwie lub takiego po drugiej stronie polskiej granicy. Nazwę ulicy może przeczytać, ale co z tego, skoro nic mu ona nie mówi. Pozdrowiłabym po litewsku, ale nauczyłam się na razie tylko “dziękuję”. Brzmi to mniej więcej jak “aciu”, co jak Sylwia słusznie zauważyła, podobne jest do kichania bardziej niż do słowa.

3 komentarze:

  1. ciekawa jestem, jak będzie wyglądała Wasza samodzielna wizyta w sklepie po bułki czy herbatę... :D

    OdpowiedzUsuń
  2. te, Górska, ja sama kupiłam KASZĘ GRYCZANĄ! bez angielskiego, tłumacząc, co chcę:)

    OdpowiedzUsuń
  3. no to jestem z Ciebie dumna Sylwio ;)

    OdpowiedzUsuń