sobota, 20 lutego 2010

O tym, dlaczego nie mogę wytrzymać piętnastu minut w zielonogórskim Focusie, a w wileńskiej Panoramie jest nawet miło.



Poszłam dziś na spotkanie z brytyjską pisarką, Joanne Harris. Jako że tutejszy transport wciąż jest dla mnie zagadką, wyszłam dużo wcześniej, żeby się nie spóźnić i nie trafić na ostatnie trzydzieści sekund, jak na wczorajszych targach książki z Dehnelem. Nie doceniłam jednak bystrości swojego umysłu i zmysłu orientacji (brzydkie kłamstwo, po prostu miałam szczęście) i szybko dotarłam na miejsce, czyli do galerii handlowej, mając w zanadrzu sporo czasu. Cóż innego mogłam robić, jak nie poobserwować. Szczerze nienawidzę takich miejsc, od razu robi mi się gorąco, pocę się, nie mam gdzie wsadzić rękawiczek i szlag mnie trafia na widok tłumów, rodzin wędrujących bez celu. A tu, co następuje: sobotnie popołudnie, optymalna temperatura, ludzie, owszem są, ale nienachalnie, że tak powiem. Pary siedzą w kawiarniach, czytają. Kto musi, ten robi zakupy. Dzieci nie biegają, nie wrzeszczą,nie wpadają na mnie z rozpędu, a ja nie spoglądam nerwowo na zegarek. Konsumpcjonizm wschodu jest zdecydowanie dla mnie. Wracając do spotkania - udane. Cukiernik przygotowujący czekoladę metr przede mną, sympatyczna Joanne, espresso w dłoni i taki wolny czas mogę mieć zawsze.

1 komentarz:

  1. "na ostatnich 30 sekund" - czyli tak, jak to się stało ze mną?:P nawet na czekoladę nie zdążyłam!

    OdpowiedzUsuń