sobota, 13 lutego 2010



Nie pojechałam do Trakai, bo nie i dzięki temu spędziłam sobotę niespiesznie i w swoim stylu. Zaczęłam klasycznie - od Casablanki w łóżku i odpisywania na maile, a potem było już tylko lepiej za sprawą Wileńskiej Galerii Obrazów. Przypadkiem trafiłam na wystawę, która niedługo się kończy, a szkoda, bo chętnie poszłabym jeszcze raz. Chwila dla Państwa na kontemplację obrazów Vytautasa Kasiulisa. (O dziwo Internet nie zapewnia szerokiego dostępu do tych prac, a mógłby.) Po dwóch tygodniach oglądania zabytków związanych z Mickiewiczem lub Unią w Krewie, sztuka współczesna jest tym czego, mi trzeba.
Potem były kołduny w mojej ulubionej restauracji i mały sukces - szarlotka i kawa zamówione po litewsku. Podczas obiadu podeszła do mnie para Polaków przyciągnięta polską książką, którą czytałam i okazuje się, że Wilno jest ostatnio modne wśród Warszawki, a w okresie Walentynek cieszy się większym zainteresowaniem niż Paryż. Cóż, szkoda, liczyłam na znikome ilości serduszek w sklepowych witrynach.

Jednak z okazji rzeczonych Walentynek...

Właściwie to wszystko jest takie śmieszne, tak bardzo bym chciała opowiedzieć ci to wszystko symultanicznie, bo ciebie tu nie ma, u ciebie jest inny czas, wszystko mi ciebie zabiera, wszystko, nawet czas, każdy kilometr, każde zakupy, każda książka. Ja tak na ciebie czekam, tak się starzeję, tak się marnuję, tak dzień po dniu umieram bez ciebie, a ty spędzasz kolejne dni kupując ciastka i chodząc nad rzekę, to nie do wytrzymania, trawa porasta nasze rozstanie, it is more than blood and flash can stand, ja cię kocham, a ty śpisz, już, już wyjmuję z torebki kartę, już wybieram międzynarodową...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz